Blog

.: wino z… Polski :.

Data dodania: 19.06.2016

W krajach śródziemnomorskich i na południu Europy nikt nie wyobraża sobie lunchu lub wieczornego posiłku bez wina. I chyba słuszne – bo ciepły klimat sprzyja hodowli winorośli, a dojrzewające na słońcu grona mają niepowtarzalny smak i aromat, co przekłada się na bogaty bukiet produkowanego trunku o białej lub czerwonej barwie o różnej intensywności. Nic więc dziwnego, że spożycie wina w ujęciu rocznym w przeliczeniu na jednego mieszkańca sięga 44 litrów we Francji, 41 w Portugalii, 37 we Włoszech. W Polsce to jedynie 3,5 litra, co wynika chyba z tradycji kulturowych. Jakby na przekór narodowym gustom i zgodnie z trendami obowiązującymi w cieplejszych regionach naszego kontynentu na rodzimym rynku możemy zaobserwować tendencję do zwiększania areału upraw winorośli i wzrostu liczby producentów wina. W ciągu sześciu ostatnich lat ilość tych ostatnich wzrosła niemal pięciokrotnie: w sezonie 2015/2016 stu trzech komercyjnych wytwórców przygotowało 5000 hektolitrów wina pochodzącego z uprawy 200 hektarów winorośli. Jak na razie winiarski przemysł jest u nas w powijakach  i ma charakter „butikowy” - wytwarza się niewielką ilość butelek, które są sprzedawane za dosyć wysoką cenę – tu też obowiązuje prawo popytu i podaży. Badania rynku pokazują, że dla przeciętnego polskiego konsumenta wino w cenie 30-35 zł jest drogie. Na sklepowych półkach królują włoskie, hiszpańskie, portugalskie, bułgarskie lub mołdawskie, czasem można trafić na trunek z Niemiec, popularne stały się wyroby z Argentyny lub Nowej Zelandii. Próżno jednak szukać wina z polskiej winiarni. Butelki sygnowane jako wyroby rodzime są produktem niszowym, najczęściej sprzedawanym bezpośrednio od producenta lub w zaprzyjaźnionej restauracji czy hotelu. Kosztują powyżej 40, a nawet 50 złotych. Przyczyna jest prozaiczna – mała skala produkcji i duże koszty związane między innymi z sadzonkami, opryskami i zbiorem owoców, które często sięgają 50% ceny każdej butelki. Zresztą – trudno obniżać koszty, kiedy większość polskich winiarzy to hobbyści. Ich plantacje mają powierzchnię do 2 hektarów, a produkcja trunku z własną etykietą to coś w rodzaju spełnienia marzeń. Nie da się również ukryć, że to kosztowny sposób na rozrywkę lub spędzanie wolnego czasu – za pieniądze włożone w plantację i wyrób wina z powodzeniem można kupić luksusowe mieszkanie lub jacht. Wyliczenia wskazują, że na winnicę o powierzchni 3 ha trzeba wydać nawet 1 mln złotych, z czego od 15 tysięcy do 100 tysięcy to koszt ziemi, reszta to sadzonki, urządzenia i maszyny oraz butelki. Zwrot inwestycji – no cóż, dopiero po minimum 15 latach.
Jednak wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że winiarski boom dopiero przed nami – tym bardziej, iż według amerykańskiej  Narodowej Akademii Nauk do 2050 roku nastąpi tak duże ocieplenie klimatu, że Polska znajdzie się w strefie podobnej pogodowo do dzisiejszej Toskanii lub południowej Francji.
Może więc warto mocniej i bez przymrużania oczu przyglądać się winiarstwu.
(kaga)

Komentarze ():

Partnerzy Olimpiady Przedsiębiorczości