Blog

.: dzieci z lasu :.

Data dodania: 2.07.2017

Kiedy zobaczyłam je po raz pierwszy, cała zdrętwiałam a moja belferska dusza nakazywała mi jak najszybciej interweniować, bo to przecież niebezpieczne. Dwóch, może  czteroletnich chłopców, związanych ze sobą kawałkiem linki wspinało się na drzewo. W dodatku jeden z nich za pasek w spodniach miał zatknięty młotek, który przy każdym ruchu malucha dyndał sprawiając przy tym wrażenie, że zaraz wypadnie… Wizja narzędzia uderzającego dziecko w głowę była tak silna, że z ulgą odetchnęłam, gdy do dzieci podszedł opiekun. Teraz zainterweniuje – pomyślałam, ale nic takiego się nie stało. Dorosły po prostu zdjął dzieciakom bluzy i jakby nigdy nic rzucił je na stosik innych leżących w nieładzie na ziemi. Tymczasem malcy bez skrępowania (ale nadal związani sznurkiem) kontynuowali zabawę.
Tak właśnie wyglądał mój pierwszy kontakt z dziećmi z leśnego przedszkola. Podobnie jak w poprzednich latach pierwsze tygodnie wakacji spędziłam w Niemczech, uczestnicząc w projektach programu Erasamus+ i obserwując tamtejszy rynek – tym razem edukacyjny. I powiem krótko, znowu jestem zaskoczona, bo pomysł na „Waldkindergarten” , chociaż wcale nie nowy, może być interesującą alternatywą dla tych, którzy chcą swoim dzieciom wpoić miłość do przyrody. Pierwsze leśne przedszkole otworzyła w Danii Ella Flatau w 1950 roku, a jej idea zyskała popularność w latach 90-tych ubiegłego wieku, później z lekka ją zarzucono, ale od kilku lat znowu rozpowszechniła się w Skandynawii, Niemczech, Anglii, Kanadzie, Japonii czy Czechach. Również w naszym kraju jest kilka podobnych placówek – jestem jedynie ciekawa, co na to Sanepid i inne organy kontrolujące. Dlaczego? No cóż, dla osób przyzwyczajonych do kolorowych, dobrze wyposażonych salek przedszkolnych, w których dzieci przebywają pod opieką troskliwych pań przedszkolanek dbających o to, by maluchy się nie spociły i nie zabrudziły nadmiernie posłanie dziecka do leśnej placówki może być szokującym doświadczeniem. Nie ma tam  zabawek edukacyjnych, sprzętów z atestem, toalet dostosowanych do wzrostu dziecka, kuchni spełniającej wszystkie wymagania sanitarno-epidemiologiczne, stałej temperatury w pomieszczeniach, ba nie ma tam nawet przedszkolnej sali. Nawet przy kiepskich warunkach atmosferycznych (podczas mrozów, padającego deszczu czy wiatru) ponad 80% czasu dzieci spędzają na świeżym powietrzu, zgodnie z maksymą: „nie ma złej pogody, jest tylko złe ubranie”. W lesie maluchy w wieku od 4 do 7 lat mają przygotowane miejsca do swobodnej zabawy: konstrukcje z patyków i sznurka pozwalają na kreatywne wykorzystanie własnej wyobraźni i w razie potrzeby mogą stać się indiańskim wigwamem lub rusztowaniem do wspinaczki. Zabawki to szyszki, patyki i kamienie, a także metalowe kubki, garnki, sitka czy młotki albo dłuta. Z ich pomocą naprawdę można czynić dziecięce cuda, choć z perspektywy dorosłego wygląda to jak przesiewanie piasku czy taplanie się w błocie. Oczywiście przedszkolakom towarzyszą opiekunowie - ludzie, którzy kochają przyrodę i  uważają, że codziennie może ona zainspirować wszystkich do nauki czegoś nowego. Z reguły nie narzucają podopiecznym swojej woli, pozwalają najmłodszym na poznawanie świata we własnym tempie i według własnych pomysłów – tak jak w przytoczonej na wstępie historyjce. Dzięki takiemu podejściu dzieciaki wychowywane w lesie są samodzielne i pewne siebie, a jednocześnie respektują ustalone reguły i normy, bo na własnej skórze mają możliwość doświadczeni styczności z podstawowymi zagrożeniami otoczenia. Co więcej, jak wykazały badania prowadzone w Danii, chorują rzadziej niż ich rówieśnicy z tradycyjnych przedszkoli – spędzanie czasu na świeżym powietrzu sprzyja dobrej kondycji i najzwyczajniej na świecie uodparnia i hartuje. Jedynie podczas największych mrozów lub ulew chronią się pod dachem – w odwiedzonym przeze mnie „Waldkindergarten” – był to drewniany barak, podzielony ścianą na dwa pomieszczenia. W jednym stał ogrzewalnik, podobny do dawnej popularnej „kozy”, w którym dla uzyskania ciepła pali się drewnem, w drugiej – kuchenka z tradycyjnymi fajerkami, z pomocą której dzieciaki uczą się przyrządzać ciepłe posiłki.  Co ciekawe – przedszkole nie ma toalet – zastępują je odkryte latrynki przygotowywane przez rodziców i przez nich utrzymywane w czystości. Dla nauczycieli toalet nie ma wcale, i jak się okazuje to nie problem. Problemem nie są również posiłki – dzieci zjadają to, co przynoszą z domu lub korzystają z wyhodowanych przez siebie warzyw. Zdarza się, że spędzają w przedszkolu noc, po to by podglądać nocne życie zwierząt i roślin. Niewątpliwie taki rodzaj edukacji przedszkolnej ma wiele zalet, ale też nie jest odpowiedni dla każdego dziecka czy rodzica. Fajne jest to, że każdy ma wybór – leśne przedszkole, przedszkole Montesori lub tradycyjna placówka. Wszystkie są równo traktowane przez organy administracji i tak samo finansowane. W naszym kraju na razie leśne przedszkola są finansowane z pieniędzy rodziców. Jednak może to być jakaś alternatywa dla prywatnych placówek, i kto wie, czy nie można by jej zamienić w biznesowy projekt.
(kaga)

Komentarze ():

Partnerzy Olimpiady Przedsiębiorczości