Blog

.: struktura cen :.

Data dodania: 2.03.2016

Z rozrywek kulturalnych staram się korzystać kilka razy w roku. O ile za kinem nie przepadam  - wolę oglądanie filmów z perspektywy własnej kanapy, mimo, iż doceniam efekty wizualne i akustyczne wielkiego ekranu, o tyle wizyty w teatrze naprawdę dają mi dużo frajdy i poczucie dobrze spędzonego czasu. Co prawda ten rodzaj rozrywki do najtańszych nie należy – na normalny bilet trzeba wydać przynajmniej  100 złotych, do tego dochodzą jeszcze koszty podróży do jakiegoś większego miasta, bo w moim regularnej sceny nie ma – ale w moim przekonaniu warto choć kilka razy w roku świątynię Melpomeny odwiedzić. No właśnie – w tym miejscu pojawia się kwestia ceny, a może raczej problem z jej dostosowaniem do warunków rynkowych. W Wielkiej Brytanii bilety na spektakl Alana Ayckbourna „Arrivals&Departures” można było kupić za  13 funtów, ale można było zapłacić za nie również 1500 funtów (w przeliczeniu na złotówki: od 75 do 8700). W warszawskich teatrach ten wachlarz jest dużo węższy – od 80 do 150 złotych. W momencie rezerwacji miejsc w systemie sprzedaży on-line łatwo dostrzec pewną prawidłowość  - mimo najwyższej nominalnej ceny najszybciej wyprzedają się bilety w pierwszych rzędach, na środku sali. Tłumacząc ten fakt na bazie prawideł ekonomii: stosunek jakości odbioru widowiska z takich miejsc do ich ceny jest dużo korzystniejszy niż w przypadku innej lokalizacji na tej samej sali. Innymi słowy – dla klienta te centralne fotele są więcej warte, niż te na prawo i lewo oraz te na końcu widowni… więc, zgodnie z prawem popytu i podaży, mogłyby być droższe (ewentualnie relatywnie droższe od miejsc wybieranych przez miłośników teatru w drugiej, lub trzeciej kolejności). Dobra wycena oznaczałaby, że bilety na wszystkie miejsca – te lepsze i te gorsze – wyprzedają się w takim samym tempie. To nic innego jak ekonometria w praktyce  – przygotowanie takiej struktury cen, aby teatr mógł zwiększyć swoje dochody, a widzowie nie „polowali” na najlepsze fotele na widowni, bo bariera pieniężna skutecznie ich od tego odwiodła.
Z lekka podobne kłopoty z ustaleniem ceny równowagi maja również kina. Niezależnie od tego, czy wyświetlają kasową hollywoodzką produkcję czy też niszowy, studyjny film, nie zmieniają cen biletów. Myślę, że często zdarza Wam się siedzieć w multipleksowej sali, w której zajęte są pojedyncze miejsca w dwóch ostatnich rzędach albo kilka dni czekać, aby obejrzeć najnowszą premierę bez „zabijania” się o wejściówkę. Być może przyczyną tego stanu rzeczy jest obawa, że wyższe ceny na cieszące się większą popularnością filmy mogą być postrzegane jako nieuczciwy sposób na zwiększenie zysków… Tutaj receptą mógłby być system obniżania cen – począwszy od wysokiej wyjściowej, stopniowo, krok za krokiem w ślad za malejącym popytem.  Myślę, ze to byłoby rozwiązanie łatwiejsze do zaakceptowania przez klientów.
(kaga)

Komentarze ():

Partnerzy Olimpiady Przedsiębiorczości