Blog

.: ukryte za metką :.

Data dodania: 11.03.2016

W polskich sieciówkach za T-shirt musimy zapłacić co najmniej 40 złotych. Jeśli spojrzymy na metkę – zazwyczaj nie dostrzeżemy nic niepokojącego – ot wszywka z logo firmy.  Jednak w większości przypadków to, co leży na sklepowych półkach jest efektem wręcz niewolniczej pracy – głównie młodych osób (jeśli nie dzieci) z Bangladeszu, Kambodży czy innych krajów azjatyckich. Za popularną metką kryją się tragiczne warunki pracy, przykładowo w pierwszym z wymienionych krajów dla odzieżowych koncernów przez 12-16 godzin na dobę pracuje ponad 4 miliony młodych kobiet, które w zamian otrzymują płace o równowartości 37 dolarów miesięcznie. Najbardziej przerażające jest to, że mimo wyzysku szwaczki kurczowo trzymają się swoich posad, bo na ich miejsce czekają setki chętnych, dla których jakakolwiek praca jest szansą na przeżycie. Poprawie warunków nie pomaga nawet monitoring łańcucha dostaw, który wprowadziło szereg wiodących firm odzieżowych. Problemem jest to, że zanim ciuchy dotrą do klienta, okrążają glob dookoła nawet więcej niż raz, bo do produkcji  wykorzystuje się składniki z różnych części świata, a każdy z nich opleciony jest siecią zależności nie zawsze spełniających standardy. Ponadto wiadomo, że chodzi o jak najniższe koszty – przykładowo polska firma odzieżowa LPP, właściciel pięciu znanych marek: Reserved, Cropp, House, Mohito czy SiNSAY, za wyprodukowanie bawełnianej koszulki zgodnej z trendami fast fashion płaci około 9 zł, transport do Polski kosztuje kolejne 3,50. W naszym kraju stawki są dużo wyższe – koszty produkcji zwiększają się o 30-40%. LPP nie jest w swoich działaniach odosobniony – dokładnie tak samo zachowują się inne znane w branży firmy o zasięgu globalnym. Zlecają produkcję tam, gdzie jest najtaniej – 1,3 dolara, 1,2 dolara za sztukę. Te centy są przedmiotem twardych negocjacji – chodzi o efekt skali. Uszyte w Azji ciuchy to tylko półfabrykat, dopiero opatrzone metkami, odpowiednio obrandowane i wykończone w tureckich lub europejskich fabrykach zyskują miano produktu i co za tym idzie – odpowiednio wysoką cenę. To prawda, że wkalkulowano w nią koszty logistyki, marketingu, kontroli jakości itp., ale i tak suma sumarum przynosi to właścicielom firm odzieżowych godziwe dochody. To dlatego podobny (jeśli nie tako sam) sweter znajdziemy na butikowej półce, wieszaku w sieciówce i dyskontowym koszu. Różnice widać głownie w kwocie, którą trzeba będzie zapłacić przy kasie i oczywiście na przyszytej do ubrania metce. Taki stan rzeczy wynika również z faktu, iż coraz częściej mniejsze firmy odzieżowe nie prowadzą własnego studia projektowego i poprzestają na skopiowanych i z lekka przerobionych wzorach „zdobytych” przez szwalnie. To popularna praktyka w Chinach, gdzie słynne marki szyją własne kolekcje, a osoby mające pojęcie o wzornictwie przemysłowym szybko kopiują modele, dodając do nich własne smaczki – inny kolor, zamek błyskawiczny, mankiety, a następnie sprzedają jako własne projekty. I dlatego ulice na całym świecie pełne są tak samo ubranych osób, a masowa produkcja kształtuje konsumenckie gusty. Może więc warto poczynić refleksje dotyczące kupowania, ciuchów przede wszystkim, ale nie tylko. Przemyślane i odpowiedzialne zakupy mogą być pierwszym krokiem do społecznego sprzeciwu przeciwko wyzyskowi pracowników. Tak jak ta berlińska akcja.
(kaga)

Komentarze ():

Partnerzy Olimpiady Przedsiębiorczości