Blog

.: posiłek na mieście :.

Data dodania: 7.04.2016

Jak większość Polaków preferuję domowe posiłki, ale coraz częściej zdarza mi się „jadać na mieście” – trochę z wrodzonego lenistwa, trochę z braku czasu, a trochę dla relaksu. Decyzja najczęściej podejmowana jest spontanicznie – ot, nie ma pomysłu na obiad, więc idziemy do restauracji, pierogarni lub pizzerii. Wygląda na to, że całkiem nieźle wpisałam się w pewien trend, który zaczyna się pojawiać w naszym kraju – otóż znacznie zwiększyła się liczba osób korzystających z punktów gastronomicznych. Według danych z badania „Polska na talerzu” właśnie załapujemy się na rekordową frekwencję – aż 41% Polaków przynajmniej raz w tygodniu stołuje się  „na mieście” – i nie mam tu na myśli jedzenia u babci lub przyjaciół. Najczęściej wybieranymi lokalami są pizzerie (tak wskazuje 70% respondentów uczestniczących w ankiecie) - może dlatego, że taki rodzaj kuchni preferują ludzie młodzi, którzy wspólny posiłek traktują jako rodzaj towarzyskiego spotkania. Poza punktami serwującymi najsłynniejszy włoski specjał dużą popularnością cieszą się sieciowe fast foody (61% badanych), lokale z kebabami (45%) czy lokalne puby (42%). To też może wskazywać na fakt, że klientami gastronomii są głownie osoby do 25 roku życia. Klasyczne restauracje wybiera ponad połowa respondentów, przy czym najczęściej zamawianą w nich potrawą jest żurek i schabowy. Jak nietrudno się domyślić przy stolikach królują osoby po pięćdziesiątce, wychowane na polskiej kuchni i poszukujące smaków z dzieciństwa. To dlatego można je też spotkać w pierogarniach i naleśnikarniach.
Na przeciwnym biegunie preferencji kulinarnych znajdują się sushi bary (jada w nich 13%), mobilne punkty gastronomiczne (12%) i lokale z belgijskimi frytkami (7%). Jednak na rynku pojawiają się też zupełnie nowe rozwiązania, jeśli chodzi o formę sprzedaży lub rodzaj posiłku: np. bary z kanapkami, food trucki oraz różnego rodzaju diety pudełkowe, które mieszczą się w kategorii cateringu door to door.
Za pojedynczy posiłek klienci najczęściej płacą średnio 33 zł w weekendy, 35 zł w pozostałe dni tygodnia. To duży wzrost w porównaniu do ubiegłorocznej kwoty, która wyniosła 23 zł.
Trzeba jednak jasno powiedzieć, że są i tacy, którzy do restauracji nie chodzą wcale - badania mówią  o 25%. I choć można przypuszczać, że ten stan wynika z powodów finansowych, nie jest to do końca prawda. Niemal ¼ z tej grupy twierdzi, że w punktach gastronomicznych po prostu jest niesmacznie, inni wskazują, że jest niezdrowo, zaś pieniądze stanowią problem dla 14%.
Jeśli na problem restauracyjnej frekwencji spojrzeć z drugiej strony, wyraźnie widać, że również właściciele punktów gastronomicznych wiele robią, aby przyciągnąć klientów. Może to być wprowadzenie do menu ciekawej oferty lub stawianie na jakość oferowanych posiłków. Dobrym pomysłem na zapełnienie stolików może być także atrakcyjna lub nietypowa aranżacja wnętrz lub niskie ceny w połączeniu ze smacznym, choć niewyszukanym jedzeniem. Ideą z tej pierwszej kategorii jest tzw. common table, czyli wspólny stół, niezwykle popularny w trójmiejskich restauracjach. Współdzielenie miejsca z przypadkowymi osobami i dosiadanie się do niezapełnionych stolików  to moda, która nieźle wpisała się w wielkomiejski tryb życia.
Przykładem rozwiązania z drugiej kategorii jest chociażby fenomen naleśnikarni Manekin, toruńskiej restauracji, której biznesowy pomysł chwycił na tyle dobrze, że nowe lokale otwarto w Gdańsku, Łodzi, Poznaniu, Bydgoszczy, Opolu oraz Warszawie. To jedne z niewielu w Polsce, przed którymi ustawiają się kolejki, a wielbiciele naleśników są gotowi czekać na posiłek nawet 40 minut. Niedogodności rekompensuje niska cena – za naleśnika z dżemem zapłacimy w Warszawie7 zł, i smaczne jedzenie z rodzaju tych zapamiętanych z dzieciństwa.
Czy jednak mimo wdrażania nietypowych kulinarnych rozwiązań uda się skłonić Polaków, aby częściej „jadali na mieście”? Na to pytanie odpowiedzcie sobie sami…
(kaga)

Komentarze ():

Partnerzy Olimpiady Przedsiębiorczości