Blog

.: skutki embargo :.

Data dodania: 18.05.2016

Kiedy Rosja nałożyła embargo na sprzedaż polskich jabłek sadowników ogarnęła panika. Nie bez powodu – przed 2014 ponad połowę zbieranych w naszym kraju jabłek deserowych (w odróżnieniu od przemysłowych, przeznaczonych do przeróbki na różnego typu koncenraty) wysyłano na rosyjski rynek. To ogromne ilości, bo nasz kraj jest trzecim na świecie (po Chinach i USA) potentatem w produkcji tych smacznych owoców. Tymczasem niemal z dnia na dzień okazało się, że rosyjski rynek został zamknięty, a wiele polskich rodzin utrzymujacych się jedynie z pracy w sadzie zostało ze skrzynkami pełnymi owoców, bez żadnej możliwości ich sprzedania. Wcale nie chodziło o drobne ilości – niektórzy w sezonie produkują nawet 250 ton, a na samej Lubelszczyźnie z jabłek utrzymuje się kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Trudne chwile przeżyli również ci, którzy swój owocowy biznes oparli o magazyny wyposażone w specjalistyczne komory, w których jabłka były przechowywane i logistyczne centra, gdzie po przesortowaniu zbiorów wysyłano je na rynek, i to nie tylko jesienią, ale przez cały rok. Na szczęście w mediach pojawiły się doniesienia promujące modę na polskie jabłka oraz reklamy rodzimego cydru. To zdecydowanie napędziło krajowy popyt – jak podaje Portal spożywczy za GfK PGD – konsumpcja wzrosła (nawet o 2,1% rocznie), a 11% respondentów potwierdziło, że spożywa znacznie więcej jabłek niż dotychczas. Równie dobre jest tempo wzrostu sprzedaży cydru – szacunki mówią o 15 milionach litrów w 2016. Takie działania pozwoliły na odbudowę rynku jabłek, chociaż nie było to łatwe, bo kontrahentów każdy z sadowników musiał zdobywać na własną rękę i krok po kroku. Łatwiej było zrzeszonym w spółdzielniach produkcyjnych – sześć z nich, działających w Lubelskim, połączyło siły w jeden holding, co pozwoliło im uzyskać pozycję drugiego gracza na rodzimym rynku. Jednak obecnie sprzedają więcej owoców, niż przed nałożeniem embarga. Dzięki zainwestowanym środkom magazyny wyposażono w specjalne, sterowane komputerowo sortownie, które pozwalają na mycie, konserwowanie, mierzenie, ważenie i ocenę owoców. Nietrudno więc w krótkim wysłać kontrahentom takie, jakich sobie życzyli – wszystkie odpowiednio opakowane, świetne gatunkowo i zabezpieczone przed uszkodzeniami. To dlatego klienci zgłaszają się niemal z całego świata – Egiptu, Hiszpanii, Rumunii czy Emiratów Arabskich. Przy takiej organizacji indywidualni sadownicy nie mają szans na konkurowanie – i coraz mocniej widzą, że przyszłość należy do grup producenckich, i to takich, które w owocowy biznes zainwestują niemałe pieniądze.
Niezbyt wymagający rosyjski rynek to już przeszłość. Eksport polskich jabłek powinien być oparty o szlachetne, smaczne odmiany, zbierane, przechowywane i konfekcjonowane przy użyciu wszystkich technicznych nowinek. Tylko taka organizacja pozwoli na zmniejszenie kosztów i konkurowanie ze skonsolidowanymi grupami producenckimi z Europy Zachodniej. I właśnie tak na jabłkowym rynku się dzieje, i to głównie na skutek embarga.
(kaga)

Komentarze ():

Partnerzy Olimpiady Przedsiębiorczości