Blog

.: sezon na grypę :.

Data dodania: 5.01.2017

Liczyłam na to, że w tym sezonie mnie nie dopadnie, a jednak wylądowałam w łóżku z wysoką gorączką i przekonującym L4 od lekarza rodzinnego. Na szczęście to tylko przewlekła infekcja zatok, a nie grypa, chociaż na tę ostatnią Polacy chorują coraz częściej. Dreszcze, dokuczliwy ból mięśni, kłucie w klace piersiowej, wysoka gorączka to typowe objawy grypy. Pomóc może pozostanie w domu i przyjmowanie lekarstw łagodzących objawy spowodowane przez wirusa. Najgorsze, co można zrobić to lekceważenie choróbska, kiedy zainfekowany za wszelką cenę stara się normalnie funkcjonować, przy okazji roznosząc zarazki na prawo i lewo. Takie postępowanie prowadzi do bardzo groźnych powikłań, gdyż wirusy mocno uszkadzają nabłonek organów wewnętrznych, co znacznie ułatwia rozwój infekcji płuc lub oskrzeli. Sezon grypowy rozpoczyna się zazwyczaj w październiku i trwa aż do końca marca. Jednak statystyki pokazują, że w listopadzie i grudniu 2016 zapadalność na grypę była najwyższa w nie tylko stosunku do czterech poprzednich sezonów, a nawet w porównaniu do ostatnich 16 lat. Oznacza to, że w ciągu każdego tygodnia lekarze diagnozowali lub podejrzewali tę chorobę u 100 tysięcy pacjentów. Przyczyna jest prozaiczna – najniższy w Unii Europejskiej odsetek osób szczepiących się na grypę – w sezonie 2015/2016 zaszczepiło się 3,4% Polaków.
W tym miejscu można się zastanowić – po co pisać o grypie na blogu o przedsiębiorczości. Już wyjaśniam – otóż epidemia grypy należy do tych najbardziej kosztownych. Oczywiście policzenie wszystkiego wcale nie jest łatwe – firma doradcza EY pokusiła się o sprawdzenie ile wydamy w aptece na lekarstwa przeznaczone do leczenia objawowego. Kwoty wyszły niebagatelne: w roku o małej liczbie zachorowań to około 43 mln złotych, przy przeciętnej zachorowalności – 181 mln złotych, a w przypadku masowych infekcji – nawet 700 mln złotych. Na tym ogólne wydatki się nie kończą – doliczyć trzeba koszty pośrednie – czyli absencję w miejscu pracy, obniżoną produktywność i wydajność osób zainfekowanych lub przechodzących rekonwalescencję, hospitalizację będącą wynikiem powikłań itp. Przy szacunkowych obliczeniach badacze otrzymali kwotę od 836 mln złotych (w roku o małej zachorowalności) do 4,3 mld złotych w przypadku epidemii. Jest jeszcze coś, czego policzyć nie sposób: koszty tzw. prezenteizmu. Ten dziwaczny termin powstał od angielskiego słowa „prezent” – czyli obecny. Jak łatwo się domyślić chodzi o osoby, które mimo choroby w pracy się stawiły, ale z powodu złego samopoczucia nie robią w niej nic – po prostu są. Nie sposób również nie uwzględniać również aspektu związanego z pogorszeniem jakości życia w wyniku choroby i chociażby utraty czasu wolnego, kosztów poniesionych w związku ze zmianą sposobu funkcjonowania społecznego. Te również są trudno policzalne, ale każdy chory musi je ponieść.
No cóż, ja postanowiłam pochorować uczciwie, czyli po prostu porządnie się wyleczyć, wychodząc z założenia, że chory pracownik w pracy oznacza jedynie straty. Chociażby te wynikające ze stanu zdrowotnego pozostałego personelu.
(kaga)

Komentarze ():

Partnerzy Olimpiady Przedsiębiorczości