Blog

...inflacjo wróć...

Data dodania: 22.06.2009

Jeszcze dwa, trzy  lata temu, gdy na lekcjach podstaw przedsiębiorczości  omawiałam zagadnienia makroekonomiczne, nietrudno było na konkretnych przykładach omawiać zjawisko inflacji – w Zimbabwe według oficjalnych danych inflacja wyniosła w 2007 roku  66 212,3%, a w lipcu 2008 aż 231 000 000%.  Te liczby mówiły same za siebie. Dużo trudniejszą sztuką było przybliżenie uczniom deflacji, czyli sytuacji obniżania się ogólnego poziomu cen dóbr i usług w gospodarce. Była to niemal abstrakcja – można było się odwołać do koniunktury w XIX lub gospodarki Japonii w latach 90 XX wieku (patrz), a te przykłady nie przemawiały do młodzieży, może z uwagi na to, że nie dotyczyły bieżących wydarzeń. Teraz sytuacja się zmieniła – groźba deflacji jest bardzo realna: w marcu wzrost cen produktów konsumenckich (CPI) w USA spadł o 0,4 % w skali roku – taką sytuację zaobserwowano po raz pierwszy od 54 lat. W strefie euro z kolei, zgodnie z wyliczeniami Eurostat, w maju inflacja w ujęciu rocznym wyniosła 0% - stąd już tylko krok do jej ujemnych wartości – czyli do deflacji. Można by pomyśleć, że w końcu to nic złego: konsumenci mogą więcej kupić, dysponując tymi samymi dochodami w ujęciu nominalnym. Jednak bardzo realne jest, że większość z nich zacznie przekładać zakupy na później, licząc na dalsze obniżki cen, zaś pracodawcy, broniąc się przed zmniejszeniem przychodów, sięgną po środki zaradcze: obniżki pensji lub zwolnienia pracowników. Tym samym kółko się zamyka – a stagnacja w gospodarce pogłębia. Nic więc dziwnego, że wielu speców od ekonomii chciałoby zawołać: Inflacjo, wróć!

M.

Komentarze ():

Partnerzy Olimpiady Przedsiębiorczości