Blog

.: babska literatura i marketing :.

Data dodania: 4.11.2009

W październiku w Kanadzie ukazał się dotychczas niepublikowany, dziewiąty tom znanej na całym świecie serii o Ani z Zielonego Wzgórza. Po usłyszeniu tej wiadomości w mojej głowie przetoczyła się cała fala wspomnień związanych z lekturą wszystkich ośmiu książek autorstwa Lucy Maud Montgomery i przypomniałam sobie o opisanej w jednej z nich technice product placement. Uważni czytelnicy (a może powinnam napisać – czytelniczki) zapewne pamiętają motyw z „Pokutą Aweryli” i konkursem reklamującym proszek do pieczenia… Dziś zatem słów kilka o technice polegającej na przemycaniu informacji o produkcie w książkach, audycjach radiowych, grach planszowych lub komputerowych, videoklipach, filmach i serialach.
Trudno uwierzyć, ale po raz pierwszy product placement (PP) zastosowano w 1872 roku. Właśnie wtedy wydana została książka Juliusza Verne’a „W 80 dni dookoła świata”, której bohater korzysta z usług brytyjskiej kompanii przewozowej Peninsular and Oriental Company. Współcześnie PP nawet w Polsce  widoczny jest praktycznie wszędzie:  począwszy od powieści  (np. „Dopóki widzę twój cień" autorstwa Agnieszki Fibic) czy majstersztyku w połączeniu fabuły serialu  „Teraz albo nigdy” z książką Barbary Jasnyk „Kaktus w sercu”, poprzez filmy, w których oprócz produktów znanej marki umieszcza się idee (np. edukacja ekonomiczna na zlecenie NBP lub promocja Polskiej Akcji Humanitarnej), aż do ulokowania całej akcji w określonym miejscu (popatrz).
Średnia cena pokazania pojedynczego produktu  to 20-30 tys. złotych, a to dużo mniej niż produkcja i emisja tradycyjnych reklam. Badania pokazują, że taka forma oddziaływań marketingowych nie budzi tak dużej niechęci, jak przerywanie ulubionego programu blokiem spotów, a przy tym skutecznie buduje wizerunek i pozytywny obraz marki.
Problemem mogą być uwarunkowania prawne: Ustawa o radiofonii i TV zabrania kryptoreklamy, ale jawne pokazywanie produktów i usług wraz z informacją, kto jest ich sponsorem,  jest prawnie dozwolone. I na tym właśnie bazuje product placement, którego wartość rynkową określa się na 2-3 mln złotych.
Jak duży potencjał tkwi w opisywanej technice niech świadczy jeden z obiegowych dowcipów: Koncern Coca-Cola zaproponował papieżowi 10 milionów dolarów, jeśli po słowach „...chleba naszego powszedniego..." doda: „i Coca-Coli”. Niestety, propozycja została odrzucona i nie pomogło nawet dziesięciokrotne zwiększenie sumy. Przedstawiciele światowego koncernu do dziś mają problem: ile musieli dać piekarze… :)
Więcej o PP możecie dowiedzieć się zerkając na kurs Koła Naukowego Market, działającego przy Katedrze Marketingu Uniwersytetu Gdańskiego.

(kaga)
 

Komentarze ():

Partnerzy Olimpiady Przedsiębiorczości