Blog

.: wieloaspektowo o domenach :.

Data dodania: 16.03.2010

Szukając danych do kolejnej notki na bloga zajrzałam na stronę GUS. Widnieje tam następujący komunikat: „… Główny Urząd Statystyczny nie ponosi żadnej odpowiedzialności za informacje publikowane na stronie http://www.gus.pl, ponieważ jest to strona prywatna i nie związana ze statystyką”. Zainspirował mnie on do poruszenia tematyki domen internetowych, które współcześnie często wykorzystywane są jako ważny element identyfikacji firmy przez klientów.

O tym, że firmowa witryna powinna być funkcjonalna, aktualna i atrakcyjna nie muszę chyba nikogo przekonywać. Dobrze dobrana nazwa jest równie ważna – powinna być krótka i łatwa do zapamiętania i kojarzyć się z działalnością przedsiębiorstwa. Jednak pula wolnych, czyli niezarejestrowanych domen, z dnia na dzień się zmniejsza, a proces rejestracji odbywa się na zasadzie „kto pierwszy ten lepszy”. Stąd też najbardziej interesujące adresy od dawna mają swoich właścicieli, gotowych odsprzedać prawa do nazwy za godziwą kwotę (tzw. cybersquatting).
Handel domenami kwitnie na całym świecie – najdroższą jak dotąd jest insure.com, sprzedana w 2006 roku za 14 mln USD. W najbliższych dniach na aukcji wystawiony zostanie adres sex.com – ma on szansę na pobicie dotychczasowego rekordu, gdyż  cena wywoławcza to 1 mln USD. W Polsce w bieżącym roku firma Oponeo za domeny Opony.pl i Ogumienie.com zapłaciła 7,5 mln złotych, przy czym transakcja wiązała się jeszcze z zakupem za 5,7 mln złotych przedsiębiorstwa handlującego oponami Favonie Trading Ltd.   Zdarza się i tak, że amatorzy łatwych pieniędzy celowo rejestrują  wiele domen łudząco podobnych do tych, które istnieją na rynku lub takich, które w niedługim czasie mogą się na nim pojawić. Celowym działaniem jest również  przestawianie lub gubienie literek w rejestrowanej nazwie, łączenie lub rozdzielanie myślnikami wyrazów i wszystkie inne operacje pozwalające na to, by nieświadomy lub „zbyt szybki” internauta odwiedził stronę inną niż zamierzona. Taki proceder zyskał swoją nazwę: typosquatting, a osoby zajmujące się nim określane są mianem porywaczy domen. Tutaj możecie przeczytać wywiad z polskim typosquattersem, „niekoronowanym polskim królem domen”. Jednak trzeba zdawać sobie sprawę, że porywanie domen to działanie na  pograniczu etyki i jako takie coraz częściej jest ostro krytykowane i zwalczane. O skali zjawiska mogą świadczyć badania profesora Benjamina Edelmana z Harwardu, który twierdzi, że dla 2 tysięcy najpopularniejszych adresów w USA istnieje aż 80 tysięcy podobnych domen, a każdego dnia ofiarami typosquattingu pada 68 milionów ludzi.
I tu poniekąd dochodzimy do komentarza na oficjalnej stronie Głównego Urzędu Statystycznego… Strona www.gus.pl niejako sugeruje powiązania z instytucją rządową, a sądząc z zamieszczonych na niej odnośnikach reklamowych, właściciel uczestniczy w programie Google AdSense i na tym zarabia.

Jest jeszcze jeden aspekt związany z domenami firm. Otóż za zarejestrowanie płacimy abonament – dzięki temu potencjalni klienci mogą trafić na stronę naszego przedsiębiorstwa. Gorzej jest, gdy zapomnimy o uiszczeniu rocznej opłaty. Witryna przestaje być widoczna w Internecie, a niedziałająca www oznacza straty finansowe. Zz uwagi na to, że klienci nie mogąc znaleźć interesujących ich informacji zazwyczaj zwracają się do konkurencji, której oferta jest dostępna w sieci. W niektórych przypadkach może oznaczać to zupełną biznesową klapę, jak chociażby w prowadzaniu e-sklepu czy e-usług. Innym negatywnym skutkiem czasowej niedostępności witryny może być rysa na wizerunku przedsiębiorstwa - niedostępny serwis www wywołuje wrażenie nieprofesjonalnego i mało poważnego podchodzenia do działalności biznesowej.
Zatem pamiętajmy – domena to wizerunek – a o ten trzeba dbać szczególnie, choć czasem trzeba nawet dochodzić swoich racji przed sądem.

(kaga)

Komentarze ():

Partnerzy Olimpiady Przedsiębiorczości