Data dodania: 22.11.2010
Wczoraj, przy okazji wyborów, przyjrzałam się członkom komisji. Można powiedzieć, że znam ich z widzenia – każdorazowo za stołem pokrytym zielonym suknem widzę te same twarze. A jeszcze tak niedawno media donosiły o tym, że komisjom brakuje rąk do pracy. Wszystko wskazuje na to, że braki zostały uzupełnione, a do gmin zgłosiła się wystarczająca liczba odpowiednich osób. Nie każdy bowiem może być członkiem komisji – trzeba mieć ukończonych 18 lat i pełnię praw publicznych. Jednocześnie nie można być kandydatem, na którego oddawane są głosy, ani członkiem rodziny takiego kandydata. Wbrew pozorom praca nie należy do łatwych: komisja przygotowuje lokal wyborczy, dokładnie przelicza i sprawdza karty do głosowania oraz nadzoruje przebieg wyborów i przelicza głosy. Nie jest to łatwe, szczególnie w przypadku wyborów samorządowych, gdy karty do głosowania nierzadko wyglądają jak książki. Na koniec spisywany jest protokół, jednak zanim ten koniec nastąpi często zdarzają się pomyłki lub uchybienia regulaminu i czas pracy przedłuża się nawet do białego rana. Za pracę w komisji przysługuje wynagrodzenie: zwykły członek otrzymuje 135 zł, przewodniczący 165 zł, a zastępca przewodniczącego 150 zł. W komisjach terytorialnych diety wynoszą odpowiednio: 200, 245 i 225 zł. Co ciekawe, pieniądze te nie są opodatkowane, a za każdą turę płacę nalicza się oddzielnie. To prawda, wynagrodzenie nie jest astronomiczne, ale może być niezłym zastrzykiem gotówki dla studentów lub bezrobotnych.
Jest jeszcze jeden sposób „zarobienia” na wyborach – zakłady bukmacherskie. Na przykład w Lublinie stawki wyglądają tak, a w Zawierciu tak. No cóż, podobno każda okazja na podreperowanie budżetu domowego jest dobra.
(kaga)