Data dodania: 25.11.2011
Dziś w USA przypada czarny piątek. I wbrew pierwszemu skojarzeniu nie chodzi wcale o jakieś niepomyślne wydarzenia – można nawet powiedzieć, że wręcz przeciwnie. „Black Friday” to oficjalne rozpoczęcie sezonu przedświątecznych zakupów. Zaraz po Święcie Dziękczynienia, przypadającym w czwarty czwartek listopada, blisko połowa Amerykanów rusza do sklepów. Niektórzy tuż po zwyczajowej kolacji z indykiem w roli głównej ustawiają się w gigantycznych kolejkach, a nawet rozbijają namioty przed centrami handlowymi. Oczywiście dlatego, że większość sprzedawców stosuje dodatkowe zachęty w postaci promocji i znacznej obniżki cen. W tym roku niektóre sieci otworzyły swoje podwoje już w czwartek rano, w myśl zasady – kto pierwszy ten lepszy, inne wieczorem, większość jednak wyczekała do północy. Ta zakupowa gorączka to już tradycja, której nazwa wywodzi się z lat sześćdziesiątych, gdy w Filadelfii ruch w mieście został sparaliżowany przez tłumy kupujących. Inna geneza nazwy związana jest z księgami handlowymi, które w tym dniu zapełniały się liczbami oznaczającymi zrealizowane transakcje. W tym roku jednak, na fali ruchu niezadowolenia związanego z nierównością dochodów, bezrobociem i chciwością banków, pojawiły się głosy nawołujące do bojkotu sieci handlowych. Stworzono nawet ich listę, na której znalazły się: Abercrombie & Fitch, Amazon.com, AT&T Wireless, Burlington Coat Factory, Dick’s Sporting Goods, Dollar Tree, The Home Depot, Neiman Marcus, Office Max, Toys “R” Us, Verizon Wireless i Wal-Mart. Inicjatorzy akcji proponują kupowanie w małych sklepach, co ma wspierać lokalnych przedsiębiorców, często zmuszonych do nierównej walki z rynkowymi, i tak już bogatymi, gigantami.
A jest o co zawalczyć, bo wyniki sondażu Krajowej Federacji Handlowców Detalicznych mówią o 74 mln mieszkańców USA deklarujących, że na pewno skorzysta ze sklepowej oferty, i 77 mln uzależniających ten fakt od tego, czy ceny będą naprawdę atrakcyjne.
(kaga)