Blog

.: jak go zwał :.

Data dodania: 19.11.2012

Surfując (serfując) dziś po internetowych meandrach natknęłam się na  zupełnie nowe dla mnie określenie: „influencer”. W wolnym, nieco humorystycznym tłumaczeniu można by po prostu używać słowa: „wpływacz”, ale jak wiadomo, dla marketingowców (ups…, tu mam problem – wujek Google  podrzuca: marketerów, ale to też niezbyt fortunnie) obcojęzyczne brzmienia to standard. A co kryje się za wspomnianą nazwą? Krótko mówiąc - cała rzesza osób, które udzielają się w sieci i wpływają na sposób postrzegania marki w swoim otoczeniu. Mogą to robić w różny sposób: prowadząc bloga, komentując rzeczywistość na internetowych forach, wklejając informacje na swoją facebook'ową (fejsbukową) tablicę… Najważniejsze, że mają własne zdanie i nie wahają się go wypowiadać – dobitnie i wyraźnie, często na granicy dobrego smaku.

Dla właścicieli marek jest to o tyle istotne, że działania influencerów w dużej mierze są skuteczne: według firmy Ad-Vice aż 46,8% młodych Polaków zmieniło opinię o marce dlatego, że przeczytało wpisy internautów na forach. 42,9% badanych przyznaje, że skłania się ku opinii internetowych znajomych, 31,2% wierzy wpisom na społecznościowych portalach, 29,5% opiniom eksperta zamieszczanych na stronach www, a 18,4% - blogowym notkom i fotkom. Jakby nie patrzył – INTERNET to siła, również marketingowa.

I tylko zastanawiam się, jak bardzo różni się wspomniany „influencer” od „ambasadora marki”, „lidera opinii”, „uznanego autorytetu”, a nawet „trendsettera” czy zwykłego „marketingowego plotkarza”. Bo jakby nie patrzył – w zadaniach przedstawicieli wszystkich wymienionych profesji w zasadzie chodzi o to samo: kreowanie popytu.

(kaga)

Komentarze ():

Partnerzy Olimpiady Przedsiębiorczości