Blog

.: tanio, jeszcze taniej :

Data dodania: 14.08.2013

Nie jest tajemnicą, że w sklepach znanych marek można spotkać ubrania z azjatycką metką – wiele firm szukając niższych kosztów robocizny przenosi produkcję do krajów, gdzie pracownikom można płacić mniej.. Mieliśmy zatem chiński boom, później Tajlandię, Bangladesz, a teraz przyszła kolej na Tunezję, Maroko czy wreszcie Etiopię, w której produkują brytyjskie Tesco i amerykański Wal-Mart. Ich tropem idzie znany na naszym rynku H&M, szacując, że milion sztuk ubrań miesięcznie pochodzić będzie właśnie z tego kraju. Powód jest prozaiczny – jednostkowe koszty produkcji są dwa razy niższe niż w Chinach, zaś sama Etiopia nie tak dawno była regionalnym ośrodkiem przemysłu tekstylnego. W grę wchodzą również odległości - dzięki bliższej lokalizacji fabryk koncern liczy na odzyskanie pozycji lidera pod względem sprzedaży i zdetronizowanie hiszpańskiego Inditexu, właściciela Zary, który przejął pałeczkę pierwszeństwa w 2011, przenosząc produkcję do Afryki. Jednym słowem – nowa lokalizacja oznacza mało do stracenia, dużo do zyskania. Gdy jednak na problem offshoringu popatrzymy z szerszej perspektywy, okaże się, że na nieskazitelnej palecie korzyści mogą pojawić się drobne zarysowania lub też pęknięcia. Po pierwsze – czas, a konkretnie moment, w którym koszty robocizny w krajach afrykańskich, zrównają się z ceną pracy w Chinach. Te pierwsze od 2010 roku wzrosły o 18%, te drugie – o niecałe 8%. Jeśli takie tempo utrzyma się – w 2019 roku w obu rejonach świata produkcja kosztować będzie dokładnie tyle samo. Po drugie – pojawia się obawa, czy przypadkiem metka „wyprodukowano w Etiopii” klientom nie będzie kojarzyć się z gorszą jakością. W końcu znany jest przypadek Nokii, gdy zamiana napisu na opakowaniu z „made in Finland” na „made in China” sprawiła, że część klientów przestała ufać marce.
(kaga)

Komentarze ():

Partnerzy Olimpiady Przedsiębiorczości