Blog

.: wardrobing :.

Data dodania: 25.09.2013

wardrobing„Ja nie mam co na siebie włożyć” – tę piosenkę, śpiewaną w latach trzydziestych XX wieku przez Zulę Pogorzelską, może zanucić niejedna z nas, mając na myśli najbliższą imprezę, na której przecież trzeba wyglądać po prostu odjazdowo. To świetna okazja do zakupów – problem w tym, że ekstra ciuchy kosztują, a przecież nie wypada dwukrotnie w tym samym towarzystwie pojawiać się w tej samej kreacji. Ba, nie przystoi założyć jej ponownie, gdy całe grono znajomych widziało nas  w określonej stylizacji na fejsbuku czy Instagramie. Przy okazji – słowo „stylizacja” to też niejako znak czasów – kiedyś mówiło się po prostu „ubranie”. Wróćmy jednak do sedna – ceny w ekskluzywnych sklepach potrafią „rzucić na łopatki”, a i w sieciówkach super tanio nie jest, przynajmniej dla przeciętnego konsumenta. Stąd pewnie wziął się proceder wardrobingu polegający na zakupie ubrań, które nosi się bez odrywania metki, a następnie zwraca do sklepu jako „nieużywane”. Takie „wypożyczanie” to istna plaga – w 2012 r. aż 65% właścicieli sklepów odzieżowych zadeklarowało, że wspomniane zjawisko nie jest im obce, zaś szacunkowe obliczenia dla całej branży ubraniowej wskazują, że straty mogą sięgać 8,8 miliarda dolarów rocznie. Dlatego nie dziwi fakt, że sprzedawcy bronią się jak mogą. Na przykład w Bloomingdale’s, ekskluzywnej sieci butików należących do amerykańskiego wielonarodowego Corporation Inc Macy, ubrania w cenie powyżej 150 dolarów oprócz standardowych metek dodatkowo wyposażane są w specjalne zabezpieczenia w formie klipsów. Nie da się ich ukryć, a i podczas noszenia mogą uszkodzić materiał, z którego wykonano ubranie, dlatego klientki muszą je odczepić zanim założą zakupioną kreację. Szkopuł w tym, że nie da się ich umieścić na odzieży ponownie, a sklep nie przyjmie zwrotu towaru z oderwanym klipsem. Może nie jest to sposób zbyt elegancki – ale w końcu wardrobing też elegancki nie jest. Etyczny też nie.
(kaga)

Komentarze ():

Partnerzy Olimpiady Przedsiębiorczości