Blog

.: na pograniczu groteski :.

Data dodania: 26.02.2015

Na podstawie rozmów z przeciętnym Kowalskim na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że system podatkowy w Polsce powoli zmierza ku granicom absurdu. Czy jednak aby na pewno? Przyjrzyjmy się chociażby raportowi Deloitte, który pokazuje, że Polacy krócej niż mieszkańcy większości krajów Europy pracują na pokrycie zobowiązań wobec fiskusa. Chodzi oczywiście o Dzień Wolności Podatkowej, który w tym roku przypadnie 23 maja. Wcześniej to „społeczne święto” obchodzone będzie jedynie na Litwie, Łotwie, w Bułgarii oraz w Szwajcarii (popatrzcie tutaj) Aby wyliczyć konkretne terminy zazwyczaj przyjmuje się założenia budżetowe na dany rok i dane dotyczące udziały wydatków publicznych w PKB. Jednocześnie metodologia stosowana przez różne instytuty badawcze nieco się różni, stąd możemy spotkać się z pewnymi nieścisłościami dotyczącymi konkretnych dat. Przykładowo zgodnie z wyliczeniami specjalistów z New Fundation w 2011 r. Dzień Wolności Podatkowej przypadał u nas 7 czerwca, zaś zdaniem obliczeniowców z Centrum imienia Adama Smitha -  7 lipca.
Również rozważanie podatkowych absurdów pokazuje, że sytuacja polskiego podatnika nie należy do najgorszych. Chyba najbardziej dziwnym podatkiem jest w naszym kraju opłata klimatyczna – czyli nic innego, jak podatek od świeżego powietrza, który płacą turyści przebywający dłużej niż dobę na terenie miejscowości o korzystnych właściwościach  klimatycznych lub walorach krajobrazowych. Na upartego można by uznać ten podatek za graniczący z groteską, gdyby nie fakt, że w innych krajach uregulowania fiskalne są jeszcze dziwniejsze. W Korei Południowej wprowadzono 10-cio procentowy podatek od poprawiania urody, czyli krótko mówiąc – od operacji plastycznych. W Austrii obowiązuje podatek od gipsu, wliczony w cenę skipassów lub innych usług narciarskich. Cały dochód z tego tytułu przeznaczony jest na potrzeby służby zdrowia, która chcąc nie chcąc zajmuje się rocznie 150 tysiącami nieszczęśników, którzy połamali się na stoku. W Belgii, a konkretnie w Walonii od każdego przyjęcia z grillem organizowanego na świeżym powietrzu trzeba zapłacić 20 euro, Chińczycy, w trosce o morale i politykę prorodzinną, zaaplikowali społeczeństwu podatek od życia w konkubinacie, Gwinejczycy – roczną 17-sto eurową opłatę za pokój i brak zamieszek w kraju.  Z kolei w Wenecji istnieje podatek od cienia – właściciele sklepów, restauracji i domów muszą go uiścić, jeśli cień budynku pada na ziemię gminną. Ogromny społeczny sprzeciw wzbudził ostatnio wprowadzony we włoskiej Bolonii podatek  od każdej informacji wywieszonej witrynie  lokalu usługowego lub handlowego. Wezwania do zapłaty otrzymało jak na razie ponad 1620 właścicieli, co jest o tyle groteskowe, że opodatkowano nalepki z informacją o możliwościach płatności kartą lub karteczki z godzinami otwarcia czy restauracyjne menu, a nawet wycieraczki z nazwami lokalu leżące przed drzwiami. Wściekli Bolończycy ochrzcili podatek mianem „delirium tax”.
Biorąc pod uwagę absurdalność powyższych rozwiązań – fiskus w Polsce jeszcze nie sięgnął granic groteski. I niech tak pozostanie.
(kaga)

Komentarze ():

Partnerzy Olimpiady Przedsiębiorczości